Łatwo nie będzie! Czyli pozornie łatwe szlaki w Tatrach

Łatwo nie będzie! Czyli pozornie łatwe szlaki w Tatrach

paź 25, 2018 | SZLAKI TURYSTYCZNE

Łatwo nie będzie!

Czyli pozornie łatwe szlaki w Tatrach

Tutaj napiszemy o szlakach, które być może ktoś gdzieś rekomendował jako banalne, może mamy również mapy z oznaczeniami skali trudności i wszystko wskazuje na to, że będzie łatwo i przyjemnie. A jednak, jeśli pierwszy raz jesteśmy pod Tatrami, sport oglądamy w telewizji i ogólnie nie jesteśmy pewni swojej kondycji – uważajmy.

Kolejka do wozów konnych przy drodze do Morskiego Oka. Większość z tych osób prawdopodobnie naprawdę nie miałaby siły, aby pokonać trasę około 9 kilometrów w dół. Wozy jeżdżą tylko do zmierzchu, warto o tym pamiętać. A ostatnie busy odjeżdżają jesienią z Palenicy Białczańskiej o 19, w listopadzie zaś już o 17:20.

Zestawienie rozpoczyna Morskie Oko. Asfaltowa ścieżka, która do niego prowadzi, kusi łatwością. Jest to jednak spora pułapka. Do asfaltowej drogi trzeba dojechać ponad 20 km. Kto nie wstanie bladym świtem i nie dotrze tam około 7 rano, będzie parkował już nie na Palenicy Białczańskiej, która jest początkiem szlaku, ale np. w Wierchporońcu, porzucając samochód gdzieś przy drodze i resztę drogi pokonując piechotą nabijając dodatkowe kilometry. W najlepszym wypadku uda się znaleźć miejsce przy starym przejściu granicznym na Łysej Polanie. Przedtem można stracić trochę nerwów stojąc w korkach. Kto wybierze busa prywatnych linii, odjeżdżającego z dworca, nie troszczy się o parkowanie i dojeżdża pod sam szlak, ale i ta forma transportu niesie z sobą pewne niedogodności, o których można przeczytać więcej w artykule „Jedzie pan na Giewont?”. Sam szlak, kiedy już do niego dotrzemy, ma około 9,5 km w jedną stronę. Tak, na Morskie Oko nie dojedziemy ani busem, ani prywatnym samochodem, powtórzmy to raz jeszcze, bo codziennie przed bramkami z zakazem wjazdu rozgrywają się sceny rozczarowania i zawodu. Przed nami więc około 2,5 godziny, może więcej, pokonywania drogi o przewyższeniu ok. 400 metrów. Monotonne dreptanie asfaltem męczy bardziej niż pokonywanie ułożonych z kamieni schodków na innych, nawet bardziej stromych szlakach. Dodatkowo wędrówek nie ułatwia, ani nie uprzyjemnia fakt, że jest tam niezwykle tłoczno.

Każda droga może być łatwa lub trudna, zależnie od obuwia jakie wybierzemy. W sandałkach może być ciężko.

Oczywiście, nagrodą jest wspaniałe jezioro otoczone szczytami o prawie kilometrowych ścianach. Schronisko z pysznym jedzeniem (najlepsze placki ziemniaczane w tej galaktyce). Dla wielu osób jest też to początek trasy na Rysy, na Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem, na Szpiglasową Przełęcz (wejście na szlak znajduje się jeszcze przed schroniskiem, podobnie jak droga na Świstówkę Roztocką). Nie mają więc wyjścia, idą w tłumie, odliczając minuty do możliwości wybicia się na jakiś boczny szlak, w ciszę i pustkę. Szczerze jednak, jeśli dla kogoś ma być to jedyna, lub jedna z dwóch wycieczek podczas pobytu, jeśli nie jesteśmy pewni swojej piechurskiej kondycji – jest w Tatrach kilka miejsc o jeszcze piękniejszych widokach, łatwiej dostępnych, krótszych. Dających choćby szansę na chwilę kontemplacji przyrody w ciszy. Takich, na które możemy wybrać się również z dziećmi. A w razie nagłej zmiany pogody względnie szybko znaleźć się z powrotem w Zakopanem. Wspomnieć trzeba tutaj o wozach konnych, które budzą wiele emocji, a które dla wielu osób wydają się tratwą ratunkową na słynnym asfaltowym szlaku. Oczywiście, idąc pod górę nie męczymy się my, męczy się koń. My za to marzniemy, kiedy rano temperatura wynosi zaledwie kilka stopni, nawet latem. Spędzenie godziny skulonym na ławeczce wydaje się gorszym rozwiązaniem niż szybki marsz pod górę na rozgrzewkę. Na koniec wiele osób przeżywa rozczarowanie, bo wozy zatrzymują się na Polanie Włosienica, skąd wciąż jeszcze mamy do przejścia kawałek, nieco ponad kilometr. Kto beztrosko wybrał się w miejskich eleganckich butach, zamiast plecaka ma torebkę niesioną w ręce, nawet ten odcinek, nieco już tylko pod górkę, może na długo zapamiętać. Wiele osób wybiera się tu w miejskich ubraniach nie biorąc pod uwagę faktu, że idąc pod górę szybko pożałują ciężkiej kurtki, torby na ramieniu i będą dźwigać to wszystko. Nie do końca również można polecić tę trasę osobom z dziećmi w wózkach. Pchanie wózka pod górkę na bardziej stromych odcinkach wymaga już niezłej kondycji, z kolei w dół będziemy musieli go mocniej trzymać by nie toczył się sam siłą rozpędu. Z tego powodu rodziny z małymi dziećmi wybierają zwykle przejazd wozem konnym, woźnice oczywiście pozwalają zabrać wózek, jeśli tylko się zmieści. Nad samym jeziorem nie czekają nas większe trudności, jednak gdy spadnie śnieg, sytuacja zmienia się poważnie. Już zejście po schodach nad taflę wody, bez raków, po ekstremalnie śliskich stopniach, jest po prostu niebezpieczne,pomimo rozpiętych lin i stałych poręczy.

Dolina Chochołowska

Jeśli widzimy na mapie, że przez trasę przebiega strumień, liczmy się z tym, że przy wyższym stanie wody trzeba będzie przejść w poprzek niezwykle śliskich kamieni w rwącej, lodowatej wodzie.

Trudniejsza od innych dolin z uwagi na swoją długość, ponad 7 km w jedną stronę. Widoki najmniej ciekawe, choć dnem doliny płynie potok. Dolina przeżywa oblężenie wiosną, bo każdy chce zobaczyć krokusowe pola, choć rosną one też gdzie indziej, o czym piszemy np. w tekście poświęconym łatwym szlakom. Schronisko na końcu doliny jest największe w Tatrach, co trochę odbiera mu kameralny urok. Aby dojechać do Doliny Chochołowskiej należy wysiąść na przystanku busów Siwa Polana. Stamtąd możemy iść pieszo, czas przejścia do Polany Chochołowskiej na końcu doliny to około dwie godziny, choć pewnie zejdzie więcej, gdy będziemy robić zdjęcia. Można też część trasy pokonać kolejką „Rakoń”, która kursuje co pół godziny i dojeżdża do Polany Huciska, albo rowerem – na miejscu działa wypożyczalnia rowerów, którymi można dojechać dalej niż kolejką traktorową, do leśniczówki TPN. Ewentualnie możemy pojechać bryczką góralską – którą można dojechać jeszcze dalej, do samego schroniska – nie zaliczamy jednak wtedy naszej wycieczki do spacerów dla zdrowia i kondycji. Uwaga podczas jazdy rowerem – droga jest dość wyboista.

Giewont, Przełęcz pod Kopą Kondracką, Czerwone Wierchy oraz inne szlaki w Tatrach Zachodnich.

Zdarza się, że przez swoje położenie są lekceważone. To przecież „tylko” Tatry Zachodnie. Tak, oczywiście, jeśli jesteśmy zdrowi, wydolni krążeniowo, bez żadnych wątpliwości co do sprawności ruchowej, nie mamy lęku przed ekspozycją, mamy za to dość silnej woli by zawrócić natychmiast, gdy usłyszymy pierwszy pomruk burzy – możemy tam iść nawet prosto z pociągu, stawiając pierwszy raz w życiu kroki w górach. Jednak zbyt często kronika TOPR odnotowuje przypadki zasłabnięć, potknięć, zwichnięć, a nawet odmrożeń – właśnie w tatrach Zachodnich – by bagatelizować tamtejsze szlaki. Paradoksalnie, Tatry Wysokie budzą większy respekt i dzięki temu wybierając się w nie, większość osób stara się jakoś przygotować – posiada mapę, odpowiedni ekwipunek, zapas czasu dostosowany do swoich sił. W Tatrach Zachodnich bywa z tym różnie, nierzadko widzi się osoby idące dosłownie z pustymi rękami, nawet bez butelki z wodą, w nieodpowiednim obuwiu, tak jakby wyskoczyły na poranny jogging prosto z domu i zamierzały wrócić za pół godziny. W Tatrach Zachodnich, podobnie jak w Wysokich, nie należy schodzić ze szlaku, skracać sobie drogi „na przełaj”. Dlaczego – o tym więcej w artykule poświęconym bezpieczeństwu w górach „Tyle wejść ile zejść”.

Giewont tak opustoszały możemy zobaczyć tylko po sezonie, albo tuż przed zachodem słońca. Zwykle jednak trzeba doliczyć nawet 3 godziny oczekiwania na wejście na sam szczyt, na łańcuchach tworzą się gigantyczne kolejki. Czy nasza cierpliwość pozwoli nam zachować dobry humor?

Niektórzy planują wjazd na Kasprowy Wierch i stamtąd zejście w dół na piechotę. To nie jest łatwa trasa. Schodzenie jest trudniejsze technicznie niż wchodzenie. Może nieco mniej obciąża serce, ale znacznie łatwiej o kontuzję nogi, albo pośliźnięcie się i poważniejszy wypadek, jeśli nie przećwiczyliśmy wcześniej technik schodzenia. O zakwasach i bólu kolan wspomnimy tylko dla zasady.
Anna Markiewicz